niedziela, 8 stycznia 2017

Nový židovský hřbitov - Ota Pavel

grób Oty Pavla, Olšanské hřbitovy, Nový židovský hřbitov

Ota Pavel (wcześniej Otto Popper) (ur. 2 lipca 1930 w Pradze, zm. 31 marca 1973 tamże) – czeski pisarz, dziennikarz, sprawozdawca sportowy. Śmierć pięknych saren Oty Pavla to jedna z najpiękniejszych książek, jakie czytałam. 
Audycja o pisarzu - na stronie Polskiego Radia.

(...) Dostałem pomieszania zmysłów na zimowej olimpiadzie w Innsbrucku. Mózg mi się zaćmił, jak gdyby spłynęła mgła z Alp. Zobaczyłem pewnego pana jako diabła w całej okazałości, miał rogi, kopyta, sierść i wiekowe spróchniałe zęby. Potem poszedłem w góry nad Innsbruckiem, żeby podpalić zabudowania wiejskie. Byłem przekonany, że taka wielka jasność rozproszy mgłę. Wyprowadziłem już krowy i ogiery ze stajni, żeby nie spłonęły, kiedy dopadła mnie austriacka policja. Założyli mi kajdanki i poprowadzili w dolinę. Wymyślałem im, zdarłem z nóg buty i szedłem po śniegu boso jako Chrystus, którego prowadzą na krzyż. Wysłano mnie przez Dworzyszcze do praskich lekarzy. Ten pierwszy okres nie był dla mnie osobiście straszny, był straszny dla moich bliskich, którzy mnie obserwowali. Właściwie to czułem się błogo i wykonywałem wszystko z pasją i przekonaniem. Czasem to nawet było przyjemne, pięknie jest być błogosławiącym Chrystusem. Najgorzej, gdy za pomocą proszków doprowadzą człowieka do stanu, w którym zdaje sobie sprawę, że jest wariatem. Oczy zasnuwa smutek, człowiek już wie, że nie jest Chrystusem, ale biedakiem, któremu brak zdrowych zmysłów, czyniących z człowieka człowieka. Siedzieć trzeba za wzmocnionymi kratami, choć nikogo się nie zabiło i nikogo nie skrzywdziło. Jest się skazanym bez sądu. Ludzie na zewnątrz sobie żyją i zaczyna się im zazdrościć. Tylko cudem można z tego wyjść. Pięć lat czekałem na ten cud. Siedzisz samotnie na krześle przez całe tygodnie, miesiące, lata. Nie mogę twierdzić, że cierpiałem jak zwierzę, bo nikt nie wie, jak zwierzę cierpi, choć tak często o tym opowiada się i pisze. Wiem tylko, że cierpiałem potwornie, tego nie da się wypowiedzieć. A zresztą nikt by w to nawet nie uwierzył, ludzie nie chcą słyszeć o tej chorobie, bo się jej strasznie boją. Kiedy czułem się lepiej, myślałem o tym, co było w życiu najpiękniejsze. Nie myślałem o miłości ani o tym, że się włóczyłem po świecie. Nie myślałem o nocnych lotach przez oceany ani o tym, jak grałem w praskiej Sparcie w kanadyjskiego hokeja. Chodziłem znowu na ryby - nad potoki, rzeki, stawy i przegrody. I uzmysłowiłem sobie, że najpiękniejsze, co na świecie przeżyłem, to było właśnie to. Czemu owe chwile były najpiękniejsze? Nie potrafię tego jasno wytłumaczyć, ale starałem się znaleźć odpowiedź pisząc moje wspomnienia. Wiem, że nie zawsze przychodziło mi na myśl, gdzie jaką rybę złowiłem i ile miała od pyska do ogona, ale przypominało mi się wszystko, co się z rybami wiązało. Przede wszystkim, jak szedłem czy jechałem na ryby. Na Żeliwce jeździłem nad potok z pstrągami rozklekotanym rowerem, kiedy ludzie jeszcze spali. Wszystko było jak w olbrzymim teatrze przyrody. Trawa i pola lśniły od rosy, śpiewały ptaki, a pod lasem pasły się sarenki, które już mnie znały. Kiedy dojeżdżałem do tego pięknego potoku, byłem pełen pokory, nabierałem wody w dłonie i miałem ochotę się przeżegnać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Przypomniała mi się stercząca nad Janowem tama, gdzie ze swoją mamą Herminią łapałem pstrągi wielkie jak karpie, a woda była zielona jak trawa na łąkach niebieskich, o których marzyłem. Najczęściej przychodziło mi na myśl Krzywoklackie. Młyn Nezabudicki z nie gasnącym nigdy światełkiem, które jaśniało kłusownikom i żandarmom. Tajemnicze węgorze z gadzimi oczkami, ciągnące tędy jak opętane w swojej wędrówce z mórz i oceanów. Ciekawe, że wiele rzeczy z mego życia się ulotniło, ale ryby w nim pozostały. Były związane z przyrodą, wśród której nie telepie się ludną ulicą śmiesznie podrygujący tramwaj cywilizacji. Dzisiaj już wiem, że wiele ludzi chodzi nie tyle na ryby, co żeby móc jak w dawnych czasach pozbyć się samotności, posłuchać krzyku ptaków i zwierząt i szelestu spadających liści jesiennych. Kiedy tam tak powoli umierałem, widziałem przede wszystkim rzekę, która w moim życiu znaczyła najwięcej i którą kochałem. Kochałem ją do tego stopnia, że zawsze przed łowieniem nabierałem jej wody w muszlę dłoni i całowałem ją, jak się całuje kobietę. Potem resztę wody rozbryzgiwałem po twarzy i dopiero wtedy składałem wędkę. Przede mną płynęła rzeka. Niebo człowiek widzi, las może przepatrzeć, ale prawdziwej rzeki nigdy się nie przejrzy. Do prawdziwej rzeki zagląda się jedynie wędką. Kiedy tak czasem siedziałem przy zakratowanym oknie i łowiłem we wspomnieniach ryby, było to piękne aż do bólu. Musiałem wówczas odwracać się od tego piękna i myśleć, że na świecie są również brudy, paskudztwa i mętne wody - po to, żebym nie tęsknił za wolnością. Wreszcie doszedłem do tego właściwego słowa: wolność. Rybołówstwo to przede wszystkim wolność. Iść całe kilometry za pstrągami, pić wodę ze źródeł, być samotnym i wolnym przynajmniej godzinę, dzień albo nawet tygodnie i miesiące. Wolnym od telewizji, gazet, radia i cywilizacji. Dziesiątki razy chciałem odebrać sobie życie, gdy już nie mogłem dłużej wytrzymać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Pewnie w podświadomości pragnąłem jeszcze jeden raz pocałować usta rzeki i łowić srebrne ryby. To właśnie jako rybak nauczyłem się cierpliwości, a wspomnienia pomagały mi żyć.(...)

(Ota Pavel, Śmierć pięknych saren, przeł. Andrzej Piotrowski, Józef Waczków)

1 komentarz:

  1. 25 years old Graphic Designer Minni Hanna, hailing from Maple Ridge enjoys watching movies like Only Yesterday (Omohide poro poro) and Rock climbing. Took a trip to Coffee Cultural Landscape of Colombia and drives a Alfa Romeo 6C 1750 Supercharged Gran Sport Spider. Teraz kliknij tutaj

    OdpowiedzUsuń